Pomiń zawartość →

Kelnerka (Waitress)

Od dziś aż do wyczerpania się mojej twórczej weny (czyli jakiś tydzień to potrwa) tylko o jedzeniu.

Ten temat nigdy się nie nudzi, dla wielu osób jest bardzo osobisty, a w książkach i filmach prezentuje się bardzo plastycznie. W czasach, gdy jedzenie jest tak ściśle związane z utrzymaniem ładnej sylwetki (ze społecznym prestiżem, szacunkiem do samego siebie), jedzenie jest naszym największym wrogiem i przyjacielem jednocześnie, nic więc dziwnego, że tyle go w sztuce, nie tylko popularnej.

Dzisiaj zatem o Kelnerce, a raczej o jedzeniu w Kelnerce. Sam film jest naprawdę wart uwagi. Jest to jedna z tych słodko-gorzkich komedii o nieco baśniowym klimacie, która rozgrzewa widzów od środka. Nie lubię dzielić widzów stereotypowo na damską i męską część odbiorców, ale gdybym to robiła, to ten film byłby zdecydowanie mega kobiecy. Wy, moje drogie, a także wszystkie wasze siostry, przyjaciółki, koleżanki i współpracowniczki, powinnyście to obejrzeć. Podejrzewam zresztą, że już widziałyście, bo nawet polska telewizja to to emitowała ostatnio.

Stworzona przez Adrienne Shelly, która również tu gra, Kelnerka, to skromna opowieść o dziewczynie z prowincji, której życie jest wielkim rozczarowaniem. Jenna (Keri Russell), choć ładna i bystra, jest zakładnikiem nieudanego małżeństwa z paskudnym brutalem, a także marnej pracy jako właśnie kelnerka. Jej jedyną pociechą są rozmowy z dwiema uroczymi i dziwnymi przyjaciółkami z pracy, a także pieczenie placków. To placki, na słodko i słono, z serem, mięsem, owocami i czekoladą, są tu głównym bohaterem. W wykonaniu Jenny są one zmysłową przyjemnością, a ich smaki otwierają się w umysłach jedzących niczym rozdziały książki.

Oczywiście placki są tylko symbolem. Dla zrozpaczonej i zdesperowanej Jenny, której do sumy wszystkich nieszczęść doszła jeszcze niechciana ciąża, znaczą znacznie więcej niż połączenie tłuszczu i łatwo przyswajalnych węglowodanów. Placki to miłość mamy, która codziennie wymyślała inne ciasto o dziwnej nazwie i uczyła tego córkę (ciasto Złe dziecko, ciasto Nienawidzę Swojego Męża). Placki to wdzięczność klientów, którzy, czasem wbrew sobie chwalą dzielną kelnereczkę/kuchareczkę. Wreszcie są owe piękne działa sztuki kulinarnej jedyną szansą kobiety na jakąkolwiek karierę zawodową, która wyrwie ją z życiowego nieszczęścia.

Nie mam zbyt dobrego zdania o amerykańskiej kuchni, jednak trzeba przyznać, że na plackach się znają, o czym świadczy choćby ten film. U nas jest tylko szarlotka, czasem placek z wiśniami czy mniej znana zapiekanka pasterska, a tam mają osobne restauracje, specjalizujące się tylko w plackach. Kilkadziesiąt rodzajów tego prostego dania, a codziennie dochodzi nowa pyszność. Aż dziw bierze, że te kelnerki takie chude są.

Kelnerka to niemal film instruktażowy. Bez trudu można w domu odtworzyć te przepisy, choć zapewne ani składniki, ani końcowy efekt nie będą miały tych kolorów ani słonecznej poświaty. Wystarczy tylko naczynie żaroodporne (w filmie mają takie drogie i ładne) oraz porządny kruchy spód (jakby zrobienie go było takie proste). Potem już idą kolorowe owoce, kremowe wypełniacze, płynna czekolada i świeże owoce. W Kelnerce po raz pierwszy zobaczyłam też, że można do ciasta dać szynkę, masę jajeczną i ser pleśniowy. Odkąd jednak się dowiedziałam co i jak 6 lat temu, opanowała mnie istna mania pieczenia, która z przerwami trwa do dziś. Zapewniam was, że ten film ma magiczną moc, skoro zapędził do kuchni takiego lenia jak ja.

Muszę jeszcze ostrzec: Nie oglądajcie Kelnerki jeśli się odchudzacie, bo to już będzie masochizm. Ale jeśli lubicie gotować, lub po prostu chcecie się powzruszać na filmie o miłości, zdradzie, przyjaźni i macierzyństwie, to jak najbardziej polecam.

Opublikowano w Filmy Kącik gastronomiczny

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *