Pomiń zawartość →

Karl Ove Knausgård, Moja walka. Księga 4

Gdy pojawia się kolejna część Mojej walki, już od momentu odebrania przesyłki z poczty, moje życie zamiera. Dopóki nie dotrę do ostatniej strony, nie ma dla mnie ważniejszej rzeczy niż to, co autor ma mi tym razem do przekazania. Te książki to już nawet nie światełka w tunelu, ale wielkie latarnie pulsujące w mroku czytelniczych płycizn. Tym razem lektura okazała się szczególnie wymagająca. Z wieloma faktami opisywanymi przez Knausgårda będzie mi jeszcze długo ciężko się pogodzić. Jak to, mój ulubiony pisarz był samolubnym, gburowatym, zadufanym w sobie pijakiem? Pracując jako nauczyciel podkochiwał się w trzynastolatce i upijał się do nieprzytomności z rodzicami swoich uczniów? Że jeszcze do tego ma nieuzasadnione poczucie własnej wyższości nad innymi i przekonanie o powołaniu do bycie wielkim pisarzem? Nie łatwo być czytelnikiem tego chmurnego Norwega i nie zdziwię się jeśli po tym tomie liczba jego fanów drastycznie zmaleje.

Zabójcza samoświadomość młodzieńca

W czwartej części swego autobiograficznego cyklu Knausgård zaprasza nas do bliskiego spotkania z sobą w wieku osiemnastu lat. Akcja rozpoczyna się od tego, że Karl Ove rusza na odległą północ Norwegii by przez rok pracować jako niewykwalifikowany nauczyciel w małej wiosce rybackiej. Jest świeżo po maturze, jego rodzice się rozeszli, a on za wszelką cenę nie chce być typowym szarym obywatelem. Nic go nie trzyma w rodzinnej miejscowości, studia nie wydają mu się jeszcze zbyt ciekawą alternatywą, dlatego też wpada na genialny plan: przez rok pouczy dzieciaki, w wolnych chwilach pracując nad swym pisarskim stylem. Oto jak na tym etapie kształtują się ambicje naszego bohatera, jak wyobraża sobie siebie za pięć lat: ,,Wtedy powinienem już zadebiutować. Powinienem mieszkać w jakimś dużym mieście, pisać, pić i żyć. Mieć piękną, szczupłą i zgrabną dziewczynę o ciemnych oczach i dużym biuście”. Jak widać, oczekiwania od życia ma chłopak konkretne. Po przyjeździe do wioski, rozpoczęciu pracy nauczycielskiej, Karl Ove musi niestety zweryfikować nieco swoje poglądy na życie, choć przychodzi mu to z trudem, gdyż, jak każdy nastolatek, jest przekonany, że wie lepiej i nie musi być taki jak wszyscy.

W szkolnej klasie idzie mu różnie. Uczniowie, młodsi od niego tylko o kilka lat, nie do końca szanują zamyślonego, humorzastego belfra. On sam jest bardziej pochłonięty życiem towarzyskim i uczuciowym, które o dziwo kwitnie na tym skalistym pustkowiu.

Spotkanie z tym wcieleniem Karla Ovego nie jest dla czytelnika zbyt przyjemne, szczególnie ze względu na kategorycznie wygłaszane przez niego sądy (o sobie i świecie). W pierwszej chwili sobie pomyślałam ,,Co za bufon!”.

O swoich poglądach politycznych i społecznych pisze na przykład tak: „Politycznie znajdowałem się daleko po lewej stronie, na granicy anarchizmu, nienawidziłem konformizmu i stereotypów i podobnie jak Hilde, z całą pozostałą młodą alternatywą dorastającą w Kristiansand, gardziłem religią i wszystkimi tymi idiotami, którzy wierzyli w te bzdury i chodzili na spotkania z durnymi charyzmatycznymi pastorami”. Przyjemniaczek co? Ale to jeszcze nic.

Podczas snucia opowieści o początkach kariery zawodowej, autor robi kilka wycieczek w nieodległą przeszłość. Mamy zatem wątpliwą przyjemność poznania Karla Ovego szesnastoletniego i to jeszcze jak. Knausgård jest naprawdę zdeterminowany w dzieleniu się z nami najbardziej wstydliwymi sekretami z tamtego okresu, a ktokolwiek pamięta swoje czasy licealne wie, że nie ma bardziej dzikich i haniebnych lat w życiu niż ten okres buntu i kształtowania siebie. Chłopak przepuszcza pieniądze na płyty, gdy jego matka ledwo wiąże koniec z końcem, kradnie papierosy w sklepie, pije na umór, sika na bezdomnego, a przed maturą nawet nie wraca na noc i demoluje dom. Najciężej było mi się uporać z jego niecnym procederem wyłudzania pieniędzy od babci i innych wstydliwych machlojkach, na których w dodatku zawsze dawał się przyłapać, bo takim był anarchistą.

Paradoksalnie to, co wzbudza we mnie największe oburzenie, a czasem (jak w przypadku uśpienia kota) też wstręt do autora, powoduje, że coraz bardziej go też szanuję. W kilku wywiadach Knausgård podkreśla, że jego pisarstwo wynika ze wstydu. Czytelnicy poprzedniego tomu wiedzą, że był wychowany tak, by wstydzić się i ponosić karę za wszystko. Ojciec trzymał go za krótko i teraz poczucie winy go nie opuszcza. Każdy z nas ma w sobie coś takiego, ale tylko ten pisarz w jakimś szalonym akcie buntu i wyzwolenia, wyciąga to co najbardziej bolesne na światło dzienne, chyba w nadziei, że to odbierze moc wstydliwym sekretom. W jego przymusie pokazywania wszystkiego, przekształcania tego w sztukę, jest jakaś ożywcza siła, choć jestem pewna, że niektórym bardzo się to nie spodoba. Wielu czytelników przypisuje Mojej walce chęć taniego szokowania, bycia w popkulturowym nurcie ,,Wszystko na sprzedaż”. Możliwe, że mają rację, ale ja wyczuwam w tym coś głębszego i chętnie poddaję się psychoterapii poprzez czytanie o poczynaniach targanego hormonami młodzieńca. Swoją drogą jestem pewna, że nasza dekada prawdopodobnie będzie nazywana kiedyś epoką Kardashian i Knausgårda.

Ojciec, seks, pisanie i wódka

Bardzo ważnym elementem tej opowieści jest ojciec bohatera. Tatusia poznaliśmy jako młodego mężczyznę (tom 3) i jako zapijającego się na śmierć starszego mężczyznę (tom 1). Tym razem jesteśmy gdzieś pośrodku tej drogi i oczami jego syna patrzymy na narodziny potężnego nałogu. Cytowane są tu nawet fragmenty dzienników ojca, do których Karl Ove dobrał się po śmierci rodziciela (nowy wymiar ekshibicjonizmu?). Rzeczą wartą uwagi jest fakt, że wtedy, kiedy tatuś zaczyna się staczać, Karl Ove także jest niebezpiecznie blisko krawędzi. Sześćset stron tego tomu pływa dosłownie w wódce i innych alkoholach, które z uporem maniaka wlewa w siebie młody pisarz. Pije w liceum i podejmując pierwszą pracę, towarzysko i dla kurażu, by mieć wenę i nie czuć wstydu. No praktycznie pije cały czas i bardzo to sobie chwali:

Dlaczego wszyscy nie pili? Alkohol dokonuje wielkich rzeczy, jest wiatrem wiejącym przez świadomość, falami bijącymi o brzeg, kołyszącymi się lasami, a światło, które zsyła, wyzłaca wszystko na co się patrzy, nawet najokropniejsza, najbrzydsza osoba nabiera ładnych rysów, wszelkie zastrzeżenia i obiekcje zostają usunięte jednym potężnym machnięciem ręki, szczyt szczodrobliwości, gdzie wszystko, naprawdę wszystko jest piękne”.

W pewnym sensie jest to tom w serii przełomowy, gdyż bohater/autor/narrator pokazuje nam siebie z czasów gdy kształtuje się jego pisarska osobowość. Męki młodego artysty szukającego natchnienia u Hemingwaya, opisy codziennej pisarskiej rutyny, tych wszystkich godzin przy maszynie do pisania, przemyślenia na tematy, które zaważą potem na całej jego twórczości, ach!, to są bezcenne fragmenty tej prozy:).

Na koniec pozostała nam jeszcze kwestia, która zapewne wzbudzi najwięcej kontrowersji, czyli życie płciowe nastolatka, widziane oczami dorosłego mężczyzny. Tutaj Knausgård naprawdę się nie oszczędza, jakby świat miał się jutro skończyć, a jego dzieci miały nigdy nie nauczyć się czytać. Jeśli trapiący go wstyd miałby być pokonany terapią szokową, to tutaj byłby moment przełomowy. Karl Ove nie ukrywa, że tym, na czym najbardziej mu zależało, był seks. Za wszelką cenę, choćby miał oddać duszę diabłu, chłopak chciał wreszcie przespać się z jakąś dziewczyną, ale bardzo długo mu się to nie udawało. Właściwie wszystko, co napisał w tym tomie dotyczy kolejnych żenujących prób zaciągnięcia dziewczyn do łóżka/w krzaki/do namiotu i spółkowania z nimi. O dziwo, okazji mu nie brakowało. Pod tym względem Moja walka spokojnie może uchodzić za współczesne W cieniu zakwitających dziewcząt, gdyż opisów pięknych nastoletnich ciał u progu rozkwitu jest tu co niemiara. Niestety, ze względu na niezdolność do onanizowania się (Karl Ove nie ma do tego talentu) skutkująca przedwczesnym wytryskiem, nasz bohater nie może doznać spełnienia, a czytelnik niemal może poczuć jego frustrację. Jest tu tyle opisów nieudanych stosunków, męskich i damskich ciał, do tego dylematy związane z pornografią i poplamionymi slipami, że naprawdę dziwię się, że premiery tego tomu nie poprzedziła jakaś wielka społeczna debata, bo w takim państwie chyba teraz żyjemy.

Tutaj może zakończę swoje (i tak już za długie) rozważania o kolejnej części Mojej walki Knausgårda, pozostawiając potencjalnych czytelników z posmakiem skandalu i chęcią do samodzielnego decydowania o tym, co jest skandalicznym literackim ekshibicjonizmem, a co manifestem wolności i prawdziwą sztuką.

P.S. Czekam z niecierpliwością na to, co pan Krzysztof Varga, doskonale czujący o co w Mojej walce chodzi, napisze o tym tomie.

Opublikowano w Książki

Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *