Pomiń zawartość →

Ghostbusters. Pogromcy duchów

Jak już to pogromczynie :) Kolejna odsłona cyklu o gapowatych i opowiadających nieśmieszne dowcipasy pseudonaukowcach, na których barkach spoczywa dobro ludzkości. Powiedzmy sobie szczerze, że pierwsze części, które wspominamy z taką nostalgią, też jakimiś arcydziełami nie były. Ot, przyzwoite familijne komedie. Po co więc kręcić kolejne epizody? No dla kasy oczywiście. Oprócz tego, obsadzenie w rolach głównych żeńskiej (zamiast męskiej) ekipy, wnosi powiew feminizmu i otwiera pole do innego rodzaju żartów. Jednak, po obejrzeniu tego filmu przekonacie się, że od lat 80-tych nic się nie zmieniło. Panie wyglądają i zachowują się identycznie jak męskie pierwowzory (wielu aktorów z poprzednich części pojawia się i tutaj, więc bądźcie czujni), opowiadają żarty na tak samo niskim poziomie, a w dodatku punkt po punkcie odtwarzają doskonale już nam znany schemat, który nudzi śmiertelnie. Aktorki robią co mogą, ale w moim odczuciu nie udaje im się uratować tej dość przeciętnej komedii, której za rok nikt nie będzie pamiętał.

Do kogo zadzwonisz? Lepiej nie do nich

W razie gdyby któryś z mieszkańców Nowego Jorku spotkał ducha, wdepną w glutowatą ektoplazmę lub zaobserwował przedmioty samoistnie wirujące w powietrzu, może zawsze zadzwonić do pracujących od niedawna w specjalnym zespole pogromczyń duchów (ja tam bym dzwoniła do Winchesterów). Lepiej jednak by tego nie robił, gdyż panie miotają potężnymi laserami, nad którymi nie mają żadnej kontroli, gdy już nawet złapią zjawę to jest duże prawdopodobieństwo, że ją zaraz wypuszczą, a do tego (i to jest najgorsze) mają poczucie humoru nierozgarniętego siedmiolatka rechoczącego z żartów o pierdzeniu.

Tytułowa grupa składa się z dwóch przyjaciółek, które przed laty opublikowały książkę o duchach. Erin (Kristen Wiig) i Abby (Melissa McCarthy) nie widziały się od dekady i mają do siebie różne żale i pretensje, ale w obliczu zagrożenia nadal jest z nich niezły zespół. Jest tu też szalona inżynierka Jillian (Kate McKinnon) potrafiąca zmajstrować z kilku rur i przewodów reaktor jądrowy, a także urocza Patty (Lesley Jones), krzepka pracownica nowojorskiego metra, jak nikt inny znająca tajemnice tej niezwykłej metropolii. Dodatkiem do tego zespołu, a raczej jego wątpliwą ozdobą, jest Kevin (Chris Hemsworth), chłopiec jak malowanie, głupi jak but. Ten zespół to jedyne co stoi pomiędzy mieszkańcami Manhattanu, a śmiertelnie groźnymi zjawami i upiorami, które pewien szalony naukowiec-chiromanta chce sprowadzić na ten świat w celu rozpętania międzywymiarowej apokalipsy.

Tyle atrakcji, a taka nuda

Pierwsza połowa filmu nie jest jeszcze taka zła. Gdy poznajemy poszczególne postaci z ich dziwnymi manierami i śmiesznostkami, da się to jeszcze oglądać. Nie urywam, że do kina poszłam głównie dla Kristen Wiig i Melissy McCarthy i się nie zawiodłam. Pierwsza jest śmieszna przez odgrywanie do bólu zwyczajnej, a druga po raz kolejny odgrywa rubaszną, nadekspresyjną grubaskę, po której wręcz należy spodziewać się skrajności. Głównym źródłem komizmu było dla mnie to, że ktoś tym dziwaczkom jednak dał doktoraty z fizyki :). Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie też rola Kate McKinnon, która znakomicie wcieliła się w żeńską wersję szalonego naukowca. Niczym Frankenstein nad swym potworem, pochyla się nad tajemniczymi wynalazkami, bardzo niestabilnymi i śmiercionośnymi. Czułam, że ona jedna śmieszy bez zażenowania. Ogólnie jednak cały talent znakomitych aktorek komediowych ginie tu w natłoku kiepskich żartów i nadmiaru kiczowatych efektów specjalnych.

Choć na sali kinowej co chwila rozlegały się śmiechy, ja się trochę wynudziłam. W drugiej połowie filmu, gdy zjawy wypływają spod ziemi i niby powinno być najciekawiej, wychodzi cała miałkość tego projektu. Tego rodzaju historie o duchach i taki humor bardzo się zestarzały i nie bawią tak jak w latach 80-tych. Pewno wyczarowanie tych hektolitrów świecącej plazmy i zastępów upiorów sporo kosztowało, ale przez natłok i przesadę jest nudno zamiast śmieczno czy straszno. Jedyne co mi się w tym filmie podobało, to siostrzana dynamika między paniami (zasługa dobrych aktorek) i moment opętania Melissy McCarthy. Reszty zielonkawej glutowatości i suchych dowcipasów nie będę pamiętać już za tydzień.

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. […] Może jestem jakaś dziwna, ale nie rozumiem też zupełnie tego pomieszania mocy z różnych bajek. Spokojnie by się obyło bez tego całego umagicznienia na siłę. Normalnie poczułam się tak, jakbym znowu oglądała Ghostbusters. […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *