Pomiń zawartość →

Francuskie komedie, których nie polecam

Z francuskimi komediami jest tak, że jak trafia się dobra, to jest naprawdę dobra. Moim zdaniem francuskie produkcje biją na głowę amerykańskie, a już na pewno polskie odpowiedniki. Jest klimat, humor, słoneczna poświata, ciepełko i albo wielkie luksusy stolicy, albo rustykalny urok francuskiej prowincji. Nie jest trudno znaleźć dobrą komedię, ale bardzo często można się natknąć na coś naprawdę bardzo złego. Szczególnie koszmarne są produkcje kierowane bezpośrednio do telewizji, a także te z Danym Boonem. Ten aktor mnie zadziwia. Swoją kiepską grą (zawsze wygląda jak wiejski głupek) zaszczyca zarówno wartościowe jak i zupełnie beznadziejne filmy. W ostatnim czasie miałam wątpliwa przyjemność oglądać go (ale także całą plejadę innych całkiem znanych artystów) w wyjątkowo fatalnych propozycjach.

Zmiana planów (2009)

Zmiana planówW sumie to nie wiadomo czy to komedia czy łzawy melodramat. Są romanse, zdrady, dramaty rodzicielskie, ciężka choroba, a nawet niepełnosprawność, a jednak wszystko opowiedziane tak, że nie można się nie śmiać, głównie z głupoty bohaterów i sposobu opowiedzenia tych bardzo typowych historii. Zmiana planów to skondensowane okruchy życia, tyle że na bogato, bo w stolicy Francji.

Akcja filmu rozgrywa się podczas dwóch paryskich Świąt Muzyki. Podczas pierwszego małżeństwo Marie-Laurence i Piotr (Karin Viard i Dany Boon) zapraszają do siebie znajomych na sutą kolację, a druga taka okazja przypada za rok, gdy gospodarze powtarzają przedsięwzięcie. Dzięki tej powtórce z rozrywki widzowie mogą zobaczyć ile się przez ten rok zmieniło u bohaterów. Oczywiście, zmieniło się wszystko, a dodatkowo dowiadujemy się szczegółów, bez których to co zobaczyliśmy w pierwszej części nie miałoby prawdziwego sensu.

Nie czepiałabym się za bardzo, a nawet bym chwaliła i polecała, bo sama forma jest pomysłowa, gdyby nie straszna nuda wiejąca z ekranu. To jest tak nudne, że aż boli i nic mnie nie obchodzi, że życiowo prawdziwe. W dodatku każdy tu jest jakby nie prawdziwą osobą, a jakąś pocieszną kukiełką z teatrzyku. Bohaterowie zakochują się w sobie, kłócą, godzą i nawet zachodzą w ciążę tak, jakby mechanicznie wykonywali nakazane im czynności. Jest w tym pewna doza komizmu, szczególnie gdy na ekranie pojawia się Sarah grana przez (wyjątkowo kiepską tym razem) Emmanuelle Seigner. No i ten Boon. Jego postać, czyli pochodzący z Polski poczciwi Piotr, główne źródło komizmu w Zmianie planów. Jego duszonka po polsku (czyli bigos) jest tu szeroko i niepochlebnie komentowanym tematem.

Hotel Normandy (2013)

Hotel NormandyTen film jest żenująco słaby w dodatku totalnie przewidywalny i, podobnie jak poprzedni, śmiertelnie nudny. To jedna z tych produkcji, w której całość jest podporządkowana myśli przewodniej. W Hotelu Normandy tą myślą jest zdaje się to, że miłość przychodzi nieoczekiwanie i wbrew twoim życzeniom. Główną bohaterką tego niewydarzonego potworka jest Alice (Helene Noquerra), która kilka lat wcześniej straciła męża. Nasza smutna i samotna wdówka jest niby ładna, pasjonuje się sztuką, w dodatku ma dobą posadę w banku. Jest sama, ponieważ nie czuje się na siłach by zacząć nowy związek. Jej najlepsze przyjaciółki uważają natomiast, że to już najwyższy czas by znów się zakochać lub by przynajmniej wskrzesić życie erotyczne, dlatego też robią Alice nietypowy prezent na urodziny. Kobieta otrzymuje pobyt w luksusowym hotelu w Deauville (tytułowy hotel Normandy) gdzie odbywa się biennale sztuki. Jednak to nie obrazy, ale wynajęty dla niej w tajemniczy mężczyzna ma być główną atrakcją turnusu. Nim zobaczymy (upragnione!) napisy końcowe, Alice zdąży wiele razy ulec porywom serca, oburzyć się na koleżanki i mylnie wskazać uwodziciela. Oczywiście, nagrodą za zręczne miotanie się w matni uczuć, będzie odnalezienie prawdziwej miłości.

W Hotelu Normandy przeszkadzało mi wszystko, a obejrzałam to ,,dzieło” do końca chyba tylko ze względu na jakieś masochistyczne podszepty nie całkiem świadomego umysłu. Gwarantuję, że nawet trzy piwa do seansu nie sprawią, że będzie on choć odrobinę lepszy. Rzecz nie jest zabawna, fabuła jest chaotyczna, a w dodatku główni bohaterowie są brzydcy i kompletnie pozbawieni uroku.

Mój najlepszy przyjaciel (2006)

Mój najlepszy przyjacielTo jest film bardzo jednowątkowy. Jak się czepili tematyki przyjaźni, to wałkują ją w każdy możliwy sposób. W dodatku, po obejrzeniu tego filmu ma się nieprzyjemne uczucie, że mógłby być o czymkolwiek. Gdyby na przykład jeden z pary głównych bohaterów był kobietą i raz by się cmoknęli w policzek, bez zmieniania czegokolwiek innego wyszedłby nam film o wielkiej miłości. Mamy oto zgorzkniałego, zniechęconego i antypatycznego Francois (Daniel Auteuil), zamożnego paryskiego marszanda, który podczas kolacji dowiaduje się od znajomych, że nikt go tak naprawdę nie lubi (trudno im się dziwić, bo facet jest straszny i to nie w śmieszny, a przygnębiający sposób). Znajomi twierdzą, że Francois nie ma ani jednego prawdziwego przyjaciela. Mężczyźnie jest się trudno z tym pogodzić, idzie w zaparte, a nawet zakłada się ze wspólniczką (Juliet Gayet) o to, że uda mu się przyprowadzić przyjaciela na wspólną kolację. Oczywiście nie jest mu łatwo znaleźć kogokolwiek i w przypływie desperacji jego wybór pada na irytującego i namolnego taksówkarza Bruna (Danny Boon). Po początkowych starciach i tarciach, sytuacja sprowadza się do tego, że Bruno, metodą prób i błędów, uczy Francois jak być dobrym przyjacielem i ogólnie przyzwoitym człowiekiem.

Danny Boon po raz kolejny został obsadzony po warunkach, czyli w roli pociesznego i naiwnego poczciwca. Tym razem jego postać ma jednak także intelektualne zacięcie. Grany przez niego Bruno to ktoś w rodzaju wszystkowiedzącego geniusza, który jeździ taksówką tylko dlatego, że zbyt się stresuje gdy trzeba przed innymi udowodnić swoją wiedzę. Oblewa nawet kolejne eliminacje do Milionerów, choć zna odpowiedź na każde pytanie. Ta filmowa przyjaźń przysłuży się obu mężczyznom: jeden będzie sympatyczniejszy, a drugi uwierzy we własne siły i moc uczuć przyjaciela.

Ten Slumdog w krzywym zwierciadle ma niezamierzony podtekst homoerotyczny, jest irytująco prostacki i straszliwie naiwny. Cały klimat jaki mógł się tu zbudować został skwaszony przez odtwórcę roli Francois Daniela Auteuila, który swą dziwaczną twarzą o przeraźliwej mimice gra gorzej nawet niż Dany Boon, a to naprawdę trudna sztuka.

 

I to by było na tyle. Już niedługo możecie się spodziewać kolejnego raportu z nieudanych sensów filmowych z komediami francuskimi w roli głównej. Mnie nikt nie ostrzegł, ale wy możecie uniknąć wielu godzin męczarni przed ekranem.

Opublikowano w Filmy

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *