Pomiń zawartość →

Foxcatcher

Świat nie przestaje mnie zadziwiać. Wczoraj, po skończonym seansie, byłam pewna, że obejrzałam jeden z najgorszych filmów minionego roku, a dziś czytam w Internecie, że to oscarowy faworyt. Naprawdę musiałam bardzo wysilić wyobraźnię, by zrozumieć, co można było zobaczyć w tym topornym i nudnym jak flaki z olejem obrazie wartościowego. Rozumiem jeszcze Amerykanów, którzy pamiętają wydarzenia, w oparciu o które powstała fabuła, a także fanów zapasów, chcących zobaczyć na ekranie bliźniaków swoich idoli, jednak dla zwykłego kinomana (który w dodatku nie zapoznał się wcześniej z finałem opowieści) nie ma tu zbyt wiele atrakcji. Oj dawno już nic mnie tak nie zmęczyło jak Foxcatcher.

Marzenia młodego sportowca

Za kanwę tej historii posłużyły wydarzenia z lat 80-tych. Bracia Mark i Dave Schultzowie są złotymi medalistami w zapasach, których kraj jakoś nie obdarza szczególną wdzięcznością. O ile starszy i bardziej rozgarnięty Dave (Mark Ruffalo) jeszcze jakość sobie radzi (ma żonę, dzieci i klub sportowy), to młodszy Mark (Channing Tatum) nie ma w życiu niczego poza sportem. Samotny, zamknięty w sobie, skupiony na treningach i posiłkach, przygotowuje się do kolejnych zawodów i widać, że trochę zazdrości starszemu bratu, którego jednak bardzo kocha, bo w końcu go wychował. Wszystko się zmienia, gdy w życiu Marka pojawia się ekscentryczny milioner, chcący zasponsorować jego następny sukces. Tak jak zapaśnik, pochodzący z najbogatszej rodziny w Ameryce John du Pont, jest patriotą, a wygrana na olimpiadzie jest według niego obywatelskim obowiązkiem. Nasz młody sportowiec bez chwili wahania rzuca wszystko i przeprowadza się na teren posiadłości du Ponta, o dźwięcznej nazwie Foxcatcher, gdzie zaczyna funkcjonować znakomicie finansowany i dziwnie prowadzony klub sportowy. Nie o sport tu jednak chodzi, bo już wkrótce obserwujemy jak bardzo dziwna relacja nawiązuje się między sponsorem a jego podopiecznym (oj za dużo tu trochę paradowania w obcisłych spodenkach z szelaczkami i ocierania się o kolegów) . Ani z jednym, ani z drugim nie jest wszystko w porządku, a jednak żyją ze sobą w symbiozie. Niestety, sielanka nie trwa długo i nawet złote medale nie mogą pomóc ewidentnie zbzikowanemu du Pontowi, który oprócz tego, że jest trenerem, ornitologiem, filantropem i filatelistą (no poważnie!), ma też poważne zaburzenia psychiczne potęgowane przez alkohol i narkotyki. To nie mogło się dobrze skończyć.

Steve Carell i Channing Tatum
Steve Carell i Channing Tatum

Jak zwykle winna rodzina

Moim zdaniem nie jest to film o braterskiej rywalizacji, a jeśli miał być właśnie o tym, to słabo wyeksponowano ten wątek. Bardziej niż to, czy Mark zazdrościł Dave’owi, zastanawia mnie dlaczego nikt się Markiem nie zajmował. Chłopak jest jakiś zaburzony, komunikuje się monosylabami i nie ma żadnej łączności ze swoimi emocjami. Od początku jest agresywny wobec samego siebie, a wobec innych zadziwiająco uległy, co grozi tym większym wybuchem. Zostawiony samemu sobie lub omamiony wizją bogacza, zupełnie się gubi. Jak dla mnie jest to osoba szczególnej troski (widać to szczególnie w scenach po przegranej), którą ktoś bardzo zaniedbał w dzieciństwie i nie ma znaczenia to, że wychowywał go brat, czy że gra go Tatum. Na świecie jest wiele osób porzuconych przez rodziców, które tak się nie zachowują, a i boski Channing potrafi zagrać osobę zdrową psychicznie i kontaktową (choć filmy z serii Jump Street temu przeczą). Brat Marka wykazał się wielkim zaniedbaniem, nie oddając go do jakiejś specjalistycznej placówki (choćby na przebadanie), a to jakim cudem zapaśnik skończył studia to już największa zagadka wszechświata.

Z du Pontem jest jeszcze gorzej i w sumie nic dziwnego, że ta para dziwaków się jakoś dogadała. Cały film skupia się na tym, co jest nie tak z tym bogatym, rozwydrzonym dzieciakiem w ciele dziadka. Przede wszystkim mamusia się nie popisała, skupiając się bardziej na polowaniach i wyścigach niż na okazywaniu czułości dziecku. Już dorosły John cały czas łaknie jej uwagi i wciąż próbuje zasłużyć na pochwałę za jakiekolwiek osiągnięcie. Tak jak mamusia trzymała konie, on ma zapaśników, których wystawia w kolejnych zawodach. Mocno to wszystko pokręcone i chore. Niezależnie od tego, widać, że rozwija się u niego choroba psychiczna, a nałogi ją pogłębiają. Z tym żałosnym, śmiesznym i samotnym człowieczkiem dogaduje się tylko Mark niemota, a i on za długo nie daje rady. No co mamusi szkodziło od czasu do czasu pochwalić brzdąca? Może nie byłoby wtedy tego całego ambarasu. Pozostaje tylko współczuć prawdziwym ludziom, na których wzorowane są postaci i pogratulować Vanessie Redgrave doskonałej roli drugoplanowej. To ona zasłużyła na nagrody, a nie drewniany Tatutm czy dziwaczny Carell.

Channing Tatum i Mark Ruffalo

O co tyle krzyku?

Poza tym, że można się czasem wzruszyć nieudolnością Marka i opiekuńczością Dave’a oraz ich braterskim uczuciem, nie ma się czego chwycić przez tak długi seans. Oglądając, czułam się jakby mnie ktoś torturował nudą i zażenowaniem, rozwlekając całe serie niezręcznych scen do granic możliwości. Już bardziej sztywne to wszystko nie mogło być!

Naprawdę rozumiem, że autentyczni du Pont i Mark Schultz nie należeli do najmilszych w obejściu, czy kontaktowych facetów, ale to film fabularny a nie dokumentalny na miłość boską! Nawet upośledzonych, uszkodzonych i totalne niemoty można grać w sposób charyzmatyczny i fascynujący, a tutaj tylko nuda jednakowych wyrazów twarzy, mamrotane i pohukiwanie. Tatum i Carell nie mają dla widzów litości, albo po prostu nie potrafią tchnąć życia w te postaci. Zapewniam, że męczyłam się z każdym pojedynczym słowem du Ponta i niemal zasypiałam ze znużenia nim Mark coś z siebie wydusił, dlatego też mogła mi umknąć całkiem przyzwoita (ale też bez przesady) gra Ruffalo.

W samym założeniu filmu jest wielka luka, ponieważ jest on prowadzony tak, żebyśmy byli zaskoczeni finałem, gdy tymczasem najwidoczniej wszyscy poza mną wiedzieli jak to się skończy. Podejrzewam też, że to, co odebrałam jako totalną nudę, miało być długim, spokojnym, kunsztownym i dopracowanym budowaniem napięcia, rozładowanego w finale. Cóż, nie wyszło.

A na koniec coś z serii TO MNIE WKURZA. Otóż wkurza mnie strasznie mówienie o tym, że komuś należy się Oscar, bo mu się charakteryzacja czy akcent udały. Jeśli Carell ,,Złoty Orzeł” za to sapanie, cedzenie słów i przyklejenie sobie nochala dostanie choćby nominację, to to nie będą już nagrody akademii filmowej, a gildii charakteryzatorów. Może drewniakowi Tatumowi (który strasznie się sypie) też dadzą nagrodę, bo w sumie taki podobny do oryginału, a do tego wzbudza współczucie… Może się mylę i dobra gra aktorska w filmach biograficznych polega tylko na tym by być fizycznie podobnym do oryginału, ale w takim razie powinno się zatrudniać same pierwowzory lub najbliższych żyjących członków ich rodzin. Mam nawet lepszy pomysł. Trzeba przerabiać aktorów komputerowo, albo zakładać im maski. Wtedy na pewno nikt się nie będzie nudził.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

  1. P P

    Film raczej nudny,dla kobiety naprawdę nudny.plus to świetna rola marka ruffalo,

  2. Ola Ola

    Rozbierasz film absolutnie nietrafionym kluczem. Żeby go zrozumieć potrzeba jest troszkę wiedzy ogólnej oraz świadomości społecznej. Ten film jest krytyką Stanów Zjednoczonych – bezlitośnie dekonstruuje amerykański mit bohatera i polemizuje z systemem. Kto powiedział, że bohater ma być charyzmatyczny? Czy naprawdę Myszka Miki i Rocky zrobiły wszystkim wodę z mózgu? Bohater jest nośnikiem jakiejś historii, czasem tej historii trzeba szukać głębiej, a nie tylko w tanim psychologizowaniu, a’la mama go nie kocha, więc jest zły.

    Reżyser i scenarzysta ewidentnie nie chcą, żebyśmy kibicowali lub nawet lubili jakiegokolwiek z bohaterów. Dlaczego? Bo film pokazuje postaci, które są ofiarami pieniądza, sukcesu, konkurencji, fałszywych wartości. Mamy je obserwować, a nie przeżywać z nimi sentymentalne uniesienia. Film jest antytezą konwencjonalnej, propagandowej amarykańskiej narracji – underdog zawsze wygrywa, jeśli ciężko pracujesz, to do czegoś dojdziesz i osiągniesz sukces, heroizm i przemoc w imię patriotyzmu. Film nie romantyzuje, nie gloryfikuje, ale konsekwentnie obnaża skrajny kapitalizm i kult wojny przy pomocy małej historii zapaśnika, który chce być mistrzem świata. Scenariusz jest znakomity. Pomysł na miarę „Taksówkarza”. Zabrakło może trochę wirtuozerii reżyserskiej, żeby wzniósł się na wyższy poziom.

    Polecam oglądać RÓŻNE filmy, wtedy poszerzamy swoje horyzonty i dowiadujemy się czegoś o świecie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *