Pomiń zawartość →

Miesiąc: sierpień 2013

Jobs

Nie znam chyba nikogo kogo mniej ode mnie obchodzą wszelki nowinki technologiczne. Telefon i komputer to tylko przydatne przedmioty, które eksploatuję przez wiele lat póki nie wyzioną ducha, a ładnie zaprojektowane zabawki z nadgryzionym jabłuszkiem widziałam tylko z daleka u innych dzieci. Sam Jobs był do niedawna dla mnie tylko poważnym starszym panem w skromnym golfie, wygłaszającym natchnione przemówienia z okazji wypuszczenia na rynek kolejnego ,,przełomowego” produktu. Po co więc w ogóle taka ignorantka jak ja pospieszyła na biografię pana od jabłuszka do kina w dniu premiery? Przede wszystkim doceniam dobre opowieści pokazujące spełnianie się amerykańskiego snu o tym, że wszystko jest możliwe jeżeli się w to naprawdę wierzy (uważam, że są bardzo pokrzepiające i motywujące). Po drugie, choć to nieco makabryczne, dzięki Steve’owi Jobsowi przestałam być weganką żywiącą się głównie owocami, ponieważ przeczytałam jak to Ashton Kutcher przygotowując się do roli też (tak jak Jobs) stał się frutarianinem, co skończyło się bólem trzustki i wizytą w szpitalu (ja swój ból znosiłam dzielnie przez wiele miesięcy myśląc, że to normalne). Takie zatem miałam motywy zainteresowania się postacią wielkiego technologicznego i marketingowego wizjonera.

6 komentarzy

Wielkie nadzieje

Osobiście uważam, że jedną z największych zalet kina i telewizji jest to, że dzięki nim wciąż na nowo możemy rozkoszować się urokami wielkiej literatury. Myślę, że to fantastyczne, iż kolejne pokolenia zdolnych (a przynajmniej urodziwych lub charakterystycznych aktorów) wciąż wcielają się w te same role i odgrywają dobrze nam znane historie. Uważam za pokrzepiający fakt, że w czekającym mnie jeszcze długim żywocie kinomana, zobaczę pewno niejedną mniej lub bardziej udaną ekranizację brytyjskich arcydzieł, takich właśnie jak Wielkie nadzieje Karola Dickensa. Jest to jedna z tych opowieści, o których sobie przypominamy podczas jesiennych i zimowych chłodów, gdy mamy ochotę pogrzać się w cieple choćby tylko literackich kominków. Poza przytulnością małych zatęchłych wnętrz, Wielkie nadzieje oferują także oczywiście wzruszającą historię miłosną, która jest ponadczasowa i z pewnością przypadłaby bardzo do gustu współczesnym nastolatkom (wszak Dickens pisał często dla nich i o nich), gdyby oczywiście czytali jeszcze cokolwiek poza Internetem.

Komentarz

Kongres futurologiczny Stanisława Lema czytany przez Adama Ferencego (audiobook)

Stanisław Lem Kongres FuturologicznyZ czytaniem to jest niestety tak, że gdy się przepuści odpowiedni moment na zapoznanie się z jakimś ważnym autorem, to bardzo trudno jest do tego później wrócić. Dotyczy to oczywiście zwłaszcza klasyków. Który człowiek w podeszłym, lub choćby dojrzałym wieku, mówi sobie ,,Ach, nie przeczytałem Pana Tadeusza czy W poszukiwaniu straconego czasu w szkole, to sobie teraz usiądę i nadrobię zaległości”? Niewielu chyba mamy takich czytelników. Nieprzeczytanie niektórych książek wtedy gdy był na to odpowiedni czas (i gdy miało się na to nieskończoną ilość czasu, czyli w liceum) to mój olbrzymi problem i chyba kompleks. Naprawdę nieprzyjemnie mi było po latach zwierać przyjaźń na przykład z czarodziejskimi postaciami Terry’ego Pratchetta, ponieważ wciąż towarzyszyła mi świadomość, że powinnam zamieszkać w Ankh-Morpork znacznie wcześniej, gdy miałam kilkanaście lat, a moja wyobraźnia była bardziej elastyczna. To samo dotyczy niestety książek Stanisława Lema. Nieznajomość jego dzieł to do niedawna był mój wielki mroczny sekret. Jak w ogóle do tego podejść gdy nie jest się piętnastoletnim kujonem, tylko… no, cóż, mną. Na szczęście ratuje nas kino. Szumnie zapowiadana premiera Kongresu na podstawie dzieła Stanisława Lema (w której zagra Robin Wright, hurra!!!) daje nam wszystkim szansę i pretekst do odświeżenia lub (jak w moim przypadku) poznania tej zacnej pozycji. A że tu wszak o futurologię chodzi, to postanowiłam nie upierać się przy tradycyjnych rozwiązaniach. Po raz pierwszy od dawna spojrzałam łaskawszym okiem na biblioteczną półkę z audiobookami, gdzie już na mnie czekał Kongres futurologiczny czytany przez Adama Ferencego.

3 komentarze

Ogród cieni Virginii C. Andrews

Zastanawiam się czy pamiętacie film Kwiaty na poddaszu. Ta historia to istna zmora mojego dzieciństwa, która wbiła się nieodwracalnie pod powierzchnię pamięci i pewno zostanie tam na zawsze. Tych, którzy nie oglądali, informuję, że była to uwspółcześniona wersja baśni o złej macosze/matce, która więzi czwórkę swoich dzieci na poddaszu rodzinnego domu. Maluchy przeszkadzają jej bardzo w ułożeniu sobie na nowo życia (jej pierwszy mąż, który był także jej wujem, a tak naprawdę przyrodnim bratem; wiem, absurd) nie żyje, a piękna bidulka chce sobie złowić nowego bogacza. Dzieci z poprzedniego małżeństwa tkwią zatem na smętnym poddaszu, systematycznie podtruwane i bacznie strzeżone przez matkę i ,,babkę”. Dla wszystkich byłoby lepiej jakby sobie cicho umarły, ale uparciuchy jakoś nie chcą. No i to tyle. Kicz totalny i masakra z cyklu ,,paprochy życia” ale jak się to ogląda będąc małym, naprawdę przeraża (z niewiadomych przyczyn miks klimatów Dynastii z Harbią Kaczullą tak działa na wyobraźnię małych ludzi). Rozumiem zatem dlaczego Ogród cieni, opowiadający losy tej samej rodziny co w Kwiatach na poddaszu, cieszy się takim powodzeniem. Po prostu dorośli już teraz czytelnicy, podobnie jak ja, leczą traumy z dzieciństwa spowodowane widokiem dziwnych kar cielesnych i zatrutych racuchów (te racuchy szczególnie zapadają w pamięć). Po skończonej lekturze musiałam jednak stwierdzić, że nic poza dziecięcą ciekawością, nie usprawiedliwia pisania ani czytania, aż tak złej literatury. Całe życie unikałam tanich romansideł z różową okładką, a to mnie i tak podstępnie dopadło.

Skomentuj

R.I.P.D. Agenci z zaświatów

No i znowu mamy do czynienia z przypadkiem, w którym zapowiedź okazała się dziesięć razy lepsza niż sam film. Tak dobrze w niej sklecili najciekawsze sceny z Agentów z zaświatów, że poczułam się szczerze zachęcona i naprawdę czekałam na tą komiksową adaptację (aż wstyd się przyznać). Tymczasem produkcja okazała się nie dość że schematyczna i okraszona czerstwymi dowcipami, to jeszcze śmiertelnie nudna, a tego już w komediowo-młodzieżowym kinie akcji ścierpieć nie sposób. Wszystko jest tu tak płytkie i nieciekawe, cała fabuła tak przewidywalna, że po raz kolejny muszę stwierdzić (tak robię to przy każdym kiepskim filmie o ,,paranormaliach”), że lepiej bym się bawiła oglądając dowolny odcinek Supernaturala. Nawet jeśli to niestrawne połączenie Bruce’a Wszechmogącego, Facetów w czerni i Uwierz w ducha, miało być kierowane głównie do nastoletnich fanów popularnego komiksu, to nie rozumiem dlaczego filmowcy obrażają gusta widzów czymś aż tak niedoważonym.

2 komentarze

Idealne matki (film)

Najnowsza adaptacja prozy Doris Lessing budzi bardzo silne kontrowersje, szczególnie wśród dość konserwatywnych widzów. W komentarzach często pojawiają się słowa oburzenia na taką ,,patologię”, w której dojrzałe kobiety romansują z nastolatkami, a w dodatku i jeden i drugi chłopak, to jednocześnie syn najlepszej przyjaciółki. No jak tak można! W końcu były dla nich jak rodzone matki, a tu taki skandal. Chore to i nienormalne! Cóż, dla niektórych z pewnością tego rodzaju związki nie mieszczą się w ich światopoglądzie, mnie tam jednak bardziej obchodzi kulejąca forma w jakiej przedstawiono całą (wcale nie tak kontrowersyjną moim zdaniem) sprawę.

Skomentuj

Joanna Sałyga, Chustka

Czytelnicy książki i bardzo popularnego bloga, na podstawie którego książka powstała, wprost oszaleli na punkcie ich, niestety już nieżyjącej, autorki. Osiem milionów czytelników bloga naprawdę robi potężne wrażenie. Musiałam więc sama się przekonać o co tyle hałasu. Od razu zaznaczę, że po książki takie jak ta wszyscy powinniśmy sięgać od czasu do czasu. Może zabrzmi to dość fatalistycznie, ale przecież (o ile wcześniej nie wykończy nas zawał serca lub cukrzyca) wszystkich nas wykończy rak. Nawet jeśli nie zetknęliśmy się z nim jeszcze osobiście, to nie ma chyba w Polsce rodziny, w której ktoś nie odszedłby z powodu tej strasznej choroby. Dlatego właśnie uważam, że Chustka to nie tylko publikacja dla już chorych, ale dla w przyszłości chorych oraz dla współodczuwających z chorymi, czyli, jak już mówiłam, dla wszystkich. No, a jeżeli kogoś to nie przekonuje, bo na przykład ,,nie lubi się pławić w cierpieniu” to może da się przekonać moim zapewnieniem, że jest to książka o szalonej radości życia, docenianiu każdego momentu, o sile miłości oraz o tym co ,,w ostatecznym rozrachunku” naprawdę się liczy.

Skomentuj

Anomalia

Anomalia / La Cinquième SaisonPrawdę mówiąc poszłam na ten film tylko dlatego, że na ulotce reklamowej był kogut. Niestety wielka sympatia do drobiu nie opłaciła mi się tym razem. Anomalia to zdecydowanie film dla widzów, którzy lubią kino mądre i poważne (albo filmy, które jak ten, tylko takie udają), albo którzy chcą się przed znajomymi pochwalić swoją głębią intelektualną w doszukiwaniu się symboliki poszczególnych scen. A tak w ogóle to film bardziej dla wzrokowców niż słuchowców. Wiadomo przecież, że aby obraz wydawał się cięższy treściowo i bardziej na poziomie, dialogi muszą być w nim skrócone do minimum, a jeszcze lepiej by dłużyzny zapełniała groźna lub ,,tajemnicza” muzyka. Wtedy widz ma pewność, że nie wydał kasy nadaremno. To jest właśnie przypadek Anomalii.

Komentarz

Millerowie

Czy ktoś w ogóle pamięta, żeby Jennifer Aniston grała kiedykolwiek w jakimś dobrym, albo przynajmniej nieco ambitniejszym filmie? Zawsze tylko te nieśmieszne lekkie komedie, w których wciela się w rolę typowej amerykańskiej dziewczyny z sąsiedztwa. Jej cały warsztat ogranicza się zazwyczaj do prezentowania bujnej grzywy, grubej tapety i pośladków. Nie inaczej jest także i tym razem, tyle, że główna i zarazem chyba jedyna ozdoba Millerów jest już nieco przeterminowana jak na tego rodzaju role. Niby idziemy do kina, żeby popatrzeć na wdzięki pięknej kobiety, ale jednak ciągle kołacze się po głowie myśl, że pani Aniston ma już grubo ponad czterdziestkę i to już nieco niesmaczne, by grać w tym wieku striptizerkę. Chociaż z drugiej strony, dzięki cudom nowoczesnej medycyny estetycznej i odpowiedniemu oświetleniu, Millerowie oferują nam wcale nie najgorszy rozbierany występ, taką nieco przesadzona parodię występu Demi Moore.

8 komentarzy

Kochanki

Kochanki / MistressesO kurczątko! Takiego badziewia dawno już nie oglądałam. Gdybym się nie upewniła, że produkcja jest stosunkowo nowa, dałabym się pokroić, że powstała w połowie lat dziewięćdziesiątych. Naprawdę nie rozumiem po co powstają jeszcze takie szmiry. Poza fikuśnymi ubrankami czterech głównych bohaterek (mających oczywiście fascynujące życie zawodowe, jak to zawsze w amerykańskich serialach) wszystko jest tu złe. Czułam się autentycznie zażenowana samym faktem, że na to patrzę, takie to wszystko głupie, puste i bez sensu. Jedynym sposobem na dotrwanie do końca kolejnego odcinku, było albo robinie sobie częstych przerw, albo traktowanie serialu jako podkładu do robienia innych rzeczy (polecam wykonywanie brzuszków, przysiadów, ewentualnie zrobienie prasowania w trakcie).

Komentarz